W tytule nie chodzi o ogólny poziom poczucia humoru uczestników kolejnej seniorskiej rowerowej eskapady – cóż, tego akurat nigdy nam nie brakuje, nie chodzi o komiczne zdarzenia na trasie, tylko cel wyprawy (choć w tym przypadku, ze względu na jeden nieco bardziej, o ile wolno się tak wyrazić, ekstremalny odcinek trasy można by użyć określenia przeprawy). 17 sierpnia br. ruszyliśmy na podbój rezerwatu przyrody Beka i jej zapierających dech w piersiach krajobrazów. Przedzieraliśmy się przez niemal nadamazońskie zarośla, stawiliśmy czoła niemal saharyjskim piaskom. Ale nagroda, która na nas czekała, była tego warta. Tam, gdzie Natura ujawnia swoje najpiękniejsze oblicze, gdzie górujący nad otoczeniem stary krzyż dzielnie opiera się kolejnym podtapiającym falom, a mały drewniany mostek wygląda niczym wyrwany z impresjonistycznych arcydzieł samego Moneta – tam właśnie odpoczęliśmy po trudach wyprawy. Cóż się okazało? Za mało było kilometrów, za mało wrażeń – pojechaliśmy jeszcze przez chwilę w kierunku Redy, obserwując uważnym wzrokiem stada naszych dostojnych ptasich przyjaciół.