W tym roku miały odbyć się najbardziej huczne obchody jubileuszowego roku w historii, znaczone niezliczoną ilością koncertów i różnych wydarzeń towarzyszących. Plany mocno pokrzyżowane będą przez epidemię, ale niezależnie od tego, jak bardzo zmieni się kalendarz imprez, już teraz można śmiało powiedzieć, że 250. rocznica urodzin szanownego Jubilata jest obchodzona na całym świecie w sposób wyjątkowy. Bo też i o wyjątkowego twórcę chodzi.

Wyjątkowego – to mało powiedziane. W świecie muzyki najwybitniejszego, kompozytora wszechczasów, artystę legendarnego. Człowieka, który zrewolucjonizował sztukę na nieznaną dotychczas skalę. Weźmy dziś na warsztat jedno z jego arcydzieł, środkową część V koncertu fortepianowego zwanego  cesarskim.

Podtytuł nie pochodzi jednak od Beethovena, ale od angielskiego wydawcy koncertu. To rzeczywiście cesarz wszystkich koncertów fortepianowych – tu opinie tak melomanów, jak i muzykologów są zgodne: to najwybitniejszy koncert na fortepian i orkiestrę, jaki kiedykolwiek napisano.

Ale zatrzymajmy nasze uszy na drugiej części. Orkiestra wprowadza nas w niezwykle spokojny nastrój – melodia jest jakby nieuchwytna,  niezwykle nastrojowa, sprawia wrażenie, jakby zbudowana była z czystej emocji. Ten orkiestrowy wstęp zakończony zostaje w sposób, po którym w gruncie rzeczy można by było już niczego więcej się nie spodziewać. I dopiero wtedy – jakby znikąd – wchodzi fortepian pojedynczymi dźwiękami, zawieszonymi na orkiestrowym tle bardzo wyraźnymi konturami, ale w niczym nie zakłócającymi nastroju całości. Tu i ówdzie dadzą o sobie znać mocniejsze emocje, będzie i punkt kulminacyjny, a później już fortepian dosłownie popłynie w przedziwnej dyspucie z instrumentami dętymi.