Bitwa pod Grunwaldem – bodaj najsłynniejsza bitwa w całej polskiej historii. Mamy z czego być dumni. Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy słynnych dwóch nagich mieczach – ot, taka anegdota spopularyzowano dodatkowo przez Henryka Sienkiewicza w powieści.

Mieczów ci u nas dodatek, ale i te przyjmuję jako wróżbę zwycięstwa, którą mi sam Bóg przez wasze ręce zsyła – tak wedle Krzyżaków Henryka Sienkiewicz brzmiała odpowiedź udzielona przez króla Władysława Jagiełłę posłom krzyżackim 15 lipca 1410 roku na grunwaldzkich polach.

Jak było naprawdę? Co się za tym kryło?

Opis poselstwa od wielkiego mistrza zakonu Ulryka von Jungingena do wodzów armii polsko-litewskiej przekazały dwie polskie relacje o bitwie: powstałe niedługo po zwycięstwie dziełko pod tytułem Kronika konfliktu Władysława króla Polski z Krzyżakami oraz Roczniki Jana Długosza, które zresztą na Kronice się wzorowały. Obie wersje są nieco odmienne.

Wedle pierwszej z tych relacji, posłowie, z których jeden występował w barwach walczącego po stronie krzyżackiej księcia szczecińskiego Kazimierza, drugi zaś w barwach cesarstwa, przybywając z mieczami, przekazali pytanie wielkiego mistrza i wielkiego marszałka zakonu o miejsce bitwy, a także ich prośbę, by wojska sprzymierzone przestały kryć się w krzakach i wyszły naprzeciw stojącym w polu wojskom zakonnym. Długosz uzupełnia przekaz Kroniki konfliktu o wysuniętą przez wielkiego mistrza ofertę ustąpienia wojskom polsko-litewskim miejsca na równinie, gdyby im takowego brakowało.

Wedle Roczników odpowiedź Władysława brzmiała inaczej niż wyobrażał to sobie Sienkiewicz. Przytoczmy tłumaczenie z łaciny:

Chociaż nie potrzebuję mieczów mych wrogów, bo mam w mym wojsku wystarczającą ich liczbę, w Imię Boga jednak dla uzyskania większej pomocy, opieki i obrony w mej słusznej sprawie, przyjmuję także dwa miecze przyniesione przez was, a przysłane przez wrogów pragnących krwi i zguby mojego wojska.

Czy przekazanie dwóch nagich mieczy to był butny gest? I tu pojawia się niespodzianka potężnego kalibru. Otóż – nie. Przesyłanie przeciwnikom przed bitwą mieczy należało do kanonu obyczaju rycerskiego w późnośredniowiecznej Europie. Tymczasem przekazy źródłowe jednoznacznie wskazują, że poselstwo z mieczami zostało odebrane przez stronę polską co najmniej jako faux pas i dowód krzyżackiej pychy. Dlaczego? Przecież spisujący relacje znali się na realiach ówczesnych bitewnych konwencji, a Polska należała do chrześcijańskiego świata od kilku już wieków – takie zasady nie mogły być polskiemu dworowi obce.

Jakie było zatem źródło oburzenia polskiej strony? Historycy dopatrują jego w aroganckiej, a może nawet obraźliwej treści przemówienia krzyżackich posłów. Ponoć zresztą poselstwo nie było przejawem kurtuazji wielkiego mistrza, ale swoistym fortelem, mającym sprowokować ukryte w zaroślach wojska polsko-litewskie do ataku na stojące już od około trzech godzin w palących promieniach lipcowego słońca zastępy krzyżackie. A to już nie należało do średniowiecznego savoir-vivre’u. Tezę tę potwierdza pośrednio późne, bo XVI-wieczne, źródło litewskie, wspominające o wilczych dołach, jakie mieli Krzyżacy przygotować przed swoimi stanowiskami w tej części pola bitwy, którą ustąpili Jagielle i Witoldowi.

A co się stało z mieczami? Przechowywane były jako cenna pamiątka w skarbcu królewskim na Wawelu, a po trzecim rozbiorze trafiły do rodziny Czartoryskich w Puławach. Skonfiskowane w 1853 roku przez władze rosyjskie – zaginęły do dzisiaj.

 

Tak wspomnianą scenę wyobrażał sobie Wojciech Kossak: