Dziś w Kąciku poetyckim absolutna klasyka polskiej poezji. Słowacki wielkim poetą był – koniec i kropka. Spór o to, czy większym od Mickiewicza, pozostaje otwarty od wieków. Cóż, Mickiewicz popełnił dzieła być może treściowo bardziej nośne, był obdarzony większą charyzmą poetycką, niemniej jednak – odważyłbym się to powiedzieć – Słowacki większym poetyckim talentem. Takiego wiersza, takiej melodii w poezji, takiej łatwości w składaniu nawet najbardziej niespotykanych rymów – nie ma żaden inny polski poeta. Pod tym względem Słowacki jest bodaj największy. Wystarczy przeczytać poemat Beniowski, by się o tym przekonać. Ale my dzisiaj przypomnimy sobie pewien piękny klasyk, oj diament polskiej poezji pióra właśnie Słowackiego. A sam początek – trochę nawet pasuje do obecnej sytuacji, w której choć wszyscy jesteśmy rozłączeni – to jednak nawzajem o sobie pamiętamy i ślemy białe gołębie różnych wiadomości. Ale nie smutku, tylko nadziei i dobrego słowa. Takim dobrym słowem może być na pewno wiersz wielkiego Juliusza.
Juliusz Słowacki
Rozłączenie
Rozłączeni – lecz jedno o drugim pamięta;
Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku
I nosi ciągłe wieści. Wiem, kiedy w ogródku,
Wiem, kiedy płaczesz w cichej komnacie zamknięta;
Wiem, o jakiej godzinie wraca bolu fala,
Wiem, jaka ci rozmowa ludzi łzę wyciska.
Tyś mi widna jak gwiazda, co się tam zapala
I łzę różową leje, i skrą siną błyska.
A choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać,
Znając twój dom – i drzewa ogrodu, i kwiaty,
Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać,
Między jakimi drzewy szukać białej szaty.
Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć,
Osrebrzać je księżycem i promienić świtem:
Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć
Pod oknami, i nazwać jeziora błękitem.
Potem jezioro z niebem dzielić na połowę,
W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem;
Nie wiesz, jak włosem deszczu skałom wieńczyć głowę,
Jak je widzieć w księżycu odkreślone kirem.
Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka,
Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdeczkę-stróża?
Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża,
Za jeziorem – dojrzałem dwa z okien światełka.
Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora,
Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze,
Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora,
Zawsze mi świecą – smutno i blado – lecz zawsze…
A ty – wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem;
Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy,
Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy
Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem.
Nad jeziorem Leman, d. 20 lipca 1835 r.